Zerwałam się wcześniej z łóżka gnając do szkoły. Musiałam porozmawiać z Louisem.. po prostu musiałam. Z wolnym miejscem do parkowania nie było problemu. Czekałam w samochodzie aż nowiutki Aston Martin zajmie swoje miejsce lecz tak się nie stało ani dzisiaj, ani następnego dnia. Przez cały tydzień żaden z cudownych Cullenów się nie pokazał. Zaczynałam myśleć, że chłopak mnie unika, że naprawdę mnie nienawidzi...
W końcu w mroźny i wietrzny poniedziałkowy ranek ujrzałam go.. stał na korytarzu w towarzystwie swojego brata, tego w lokach, Harolda. Pośpiesznie zajęłam swoje miejsce w sali Biologii czekając aż pojawi się Lou. Nie minęło 5 minut a chłopak usiadł obok mnie.
- Cześć Bells - rzucił z uśmiechem....Nie rozumiałam go ostatni raz gdy się widzieliśmy nienawidził mnie a teraz znowuż jest miły... - Witaj - odparłam starając się nie patrzeć na niego...- Bella pragnę przeprosić cię za swoje zachowanie - odezwał się po dłuższej chwili milczenia. Już chciałam go zapytać o przyczynę owego zachowania ale Pan Beats wszedł do klasy. Nauczyciel Biologii był starszym człowiekiem o zielonych oczach i siwych włosach. Zajął swoje miejsce za biurkiem i zaczął zajęcia od sprawdzenia obecności.
- Dzisiaj będziecie pracować w parach - oznajmił wypisując temat na dużej zielonej tablicy. To oznaczało, że ja i Louis musimy współpracować. Belfer rozdał każdemu po 1 kartce z pytaniami objaśniając nasze zadania....
- Mogę - Cullen wskazał skrawek papieru - odpowiem na każde z nich i będziemy mieć to z głowy..- Nie mogłam się na to zgodzić, wyszłabym przy nim wtedy na tumana. - Wiesz, tak się składa, że ja akurat również znam odpowiedzi do tych pytań - syknęłam... - Więc zróbmy je razem - szepnął a nasze ramiona się zetknęły na moment. Znów poczułam ten przeraźliwy chłód bijący od jego ciała...
Odpowiedzieliśmy wspólnie na wszystkie pytania naprawdę nieźle się przy tym bawiąc...
Padający śnieg okrył ulice, już rano był przymrozek a teraz jest jeszcze gorzej. Stawiałam ostrożnie kroki na śliskiej nawierzchni i jakoś udało mi się dotrzeć do mojego Mustanga. Właśnie walczyłam z drzwiczkami gdy usłyszałam dziwny pisk, odwróciłam się o 180 stopni i ujrzałam wana pędzącego w moją stronę....
A więc tak wygląda mój koniec, zamknęłam oczy, zaciskając zęby czekałam na najgorsze lecz nagle ktoś znalazł się przy mnie zasłaniając moje ciało i odpychając samochód pikujący w moją stronę.
Zaraz, zaraz jak odpychając.. pokiwałam głową tak jakbym się chciała przebudzić spojrzałam na bok auta było w nim wgniecenie idealnie pasujące do wielkości dłoni Louisa.... Ogarnęła mnie ciemność...
***
Otworzyłam powoli powieki próbując się ruszyć... bezskutecznie, każda część mojego ciała była obolała.. Zamiast tego rozejrzałam się po dużej sali... w kącie dostrzegłam Cullena siedział na krześle stojącym pod białą ścianą... Niczym w zwolnionym tempie powracały do mnie migawki z tego co się wydarzyło na szkolnym parkingu, przymknęłam powieki dosłownie na sekundę a gdy je otworzyłam Louis stał obok mnie troskliwie lustrując mnie wzrokiem... Jego oczy były jakieś dziwne, ciemne zupełnie innego koloru niż ostatnio...
- Bella - odezwał się przerywając ciszę wypełniającą to pomieszczenie - w końcu się obudziłaś .. wszyscy się martwili o ciebie
- ile spałam - wychrypiałam słabym głosem
- 4 dni, ale na szczęście jesteś już z nami - uśmiechnął się a zaraz potem wyszedł z sali, leżałam sama nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć... Ta jego niesamowita szybkość, jego oczy raz o kolorze miodu a raz czarne niczym smoła i jeszcze do tego jakim cudem udało mu się odepchnąć tego Vana no jak? Moje rozmyślania przerwał lekarz o blond włosach i bladej cerze...
- witam Bello nazywam się Dr Carlisle Cullen... - podszedł do mnie święcąc latarką wprost w moje źrenice...
- No dobrze wygląda na to, że wypisze cię już dzisiaj i będziesz mogła wrócić do domu - odparł biorąc moją kartę w swoje dłonie coś na niej kreśląc... Poczułam się trochę lepiej słysząc